Przytul się... To nie jest takie proste, przytulać krzyż... Tym bardziej swój... Bo kiedy chodzi o czyjś, to jakoś łatwiej. Mamy przecież cały zapas tzw. "dobrych rad" jak go nieść, żeby mniej ciążył, dokuczał... Ze swoim krzyżem jest trudniej. A jednak dziś już wiem, że przytulenie się, to jedyny sposób na jego ciężar. Śmierć kogoś bliskiego też może być naszym krzyżem. Ciężaru tego często nie unosimy. Szarpiemy się, napinamy i nic. Wtedy można się tylko przytulić. Przylgnąć. Trwać. Nie przestawać wierzyć, że Bóg się nie myli, a to, że nagle ktoś umarł, odszedł przedwcześnie, zanim - jak w witrażu - zabłysły w nim pierwsze promyki porannego światła, to ciągle doskonały plan Boga. Śmierć bowiem czasem jest najlepszym rozwiązaniem. Dla tych, którzy zostają i dla tych, co odchodzą. I choć po ludzku, to niewyobrażalne, pozostaje bezkrytyczna wiara, że tak jest. Tylko z tą myślą, z takim przytuleniem się do niego, można ocaleć.