BEZ PAMIĘCI NIE MA ŻYCIA
Bez pamięci, genealogii, ciągłości, zaczyna się zamęt i rozkład. I może dlatego coraz częściej grupy młodych ludzi przyjeżdżają na cmentarz po zmroku. Nie tylko, żeby zachwycić się łuną, złożoną z tysięcy świateł, igrających nad stuletnimi nagrobkami, a po coś jeszcze.
Jest coś niesamowitego w tych dwóch dniach jesiennych, które przyciągają cały naród, a cudzoziemców zadziwiają i fascynują. Pamiętam film węgierskiego dokumentalisty o obchodach Dnia Zmarłych, bo to jeszcze za komuny było, a zgodnie z ich inżynierią, próbowali oni koniecznie wprowadzić pojęciowy zamęt w narodzie – zmarłych wspominano, gdy Kościół cieszył się ze świętych. I mimo tych inżynierskich zabiegów, naród zawsze 1 listopada stawiał się na cmentarzach, modlił i zapalał znicze na rodzinnych grobach. Ten upór, trwanie, zainspirowały filmowca, który wyczuł, że jest tu drugie dno i spróbował dotrzeć do warstwy, którą przykrywa popiół i zgrzebność. Jego film składał się z rozmów z ludźmi, przychodzącymi na groby, ich wspomnień, obrazów nagrobków, cmentarzy i świateł.
Artysta zauważył, że nie chodzi tu wyłącznie o tajemnicę wiary. One są fundamentem i pewnie trzeba wciąż powtarzać, że pierwszy dzień listopada to przypomnienie, w jakim kierunku idziemy i że są tacy, którzy już tam są, radują się i balują, ale nie są skupieni na sobie, bo kibicują nam wiernie, sami zanurzeni już w radości, chwale i złocie. Bezsilnym odblaskiem ich szczęścia są stare ikony, malowidła, przedstawiające Sąd Ostateczny w cerkwiach czy na tryptykach mistrzów niderlandzkich.
Słyszy się nieraz oskarżenia, że Polacy lubują się w martyrologii i uprawiają kult śmierci, że jest coś chorobliwego w tej celebracji zmarłych i cmentarnych wędrówkach, że trzeba do przodu, nie oglądać się wstecz. I nie mogę się nadziwić, jak bardzo można być cudzoziemcem i niewiele rozumieć z własnego dziedzictwa. Tę zagadkę doskonale rozwikłał ów węgierski dokumentalista. Ostatnie kadry jego filmu kończą się obrazem kilkunastoletniego chłopca, który biegnie złożyć kwiaty na grobach. Jest w nim energia, siła, żywotność, pamięć i zrozumienie siebie. Dlatego przynajmniej raz do roku przychodzimy na cmentarze. Nie tylko po to, żeby boleć, wspominać i zwracać się ku przeszłości. Owszem, także dlatego, ale przede wszystkim – żeby naładować akumulatory na przyszłość.
Komentarze
Prześlij komentarz